Wyobraź sobie, że pewnego słonecznego dnia budzisz się na pustkowiu pokrytym piachem. Nie, to nie pustynia. Temperatura jest znacznie poniżej zera, bo aż –63 °C. Jeszcze nie zamarzłeś, bo masz na sobie termoodporny skafander. Leżysz w piachu, cały obolały. Czujnik tlenu przypomina o jego poziomie krytycznym, piszcząc w niebo głosy. Ostatkiem sił podnosisz się, stajesz na nogi i z rozczarowaniem stwierdzasz, że źródłem bólu jest drut w Twoich jelitach. Gorzej być nie może? Może. Wola przetrwania skłania Cię do odnalezienia towarzyszy podróży, ludzi, jakiejś żywiej duszy, kogokolwiek, Ogarnia Cię gorycz i frustracja, bo nagle zdajesz sobie sprawę, że nie ma przy Tobie nikogo. Jesteś sam. Na Marsie.
Tak zaczyna się historia Marka Watneya, którego kompani pozostawili samego na Czerwonej Planecie. Byli oni zmuszeni do ewakuacji, podczas kiedy nieprzytomny Mark leżał między pisakowymi wydmami. Ratowali własne życie z przekonaniem, że ich przyjacielowi nie można już pomóc. Watney jednak ratuje się sam. Dociera do habu - kosmicznego domu i zaczyna myśleć, planować, liczyć, budować i żyć po marsjańsku. Nie chciał umrzeć, chociaż był przygotowany na śmierć. Wola walki i siła przetrwania zmuszała go do działania. Dzięki wiedzy znalazł sposób na komunikację z Ziemią i posadzenie ziemniaków. Jak widać, w sytuacjach kryzysowych. niemożliwe staje się możliwe. Mark kombinuje, pracuje i robi co się da, by przerwać każdy kolejny dzień. Los nie jest dla niego łaskawy i często psuje mu plany. Mark wysadza hab w powietrze, poprzez jego eksperymenty pęka śluza, która daje mu przetrwanie, traci kontakt z NASA a pewnego dnia (czy raczej sola) wjeżdża łazikiem w sam środek piaskowej burzy. Niejeden z nas wolałby otworzyć skafander i udusić się na miejscu, ale nie on. Pomimo beznadziei sytuacji żarciki trzymają mu się głowy. Zamiast zamartwiać się brakiem jedzenia, Mark ma satysfakcję z życia, bo jest pierwszym człowiekiem, który posadził ziemniaki na Marsie. Pierwszym, który na Marsie zmodyfikował pojazd w dom, pierwszym, który przeżył tam 687 soli i pierwszym, który zrobił tam wszystko po raz pierwszy.
Czy przeżył? Zaspojleruję Wam, że tak, ale tylko i wyłącznie dzięki poświęceniu przyjaciół. Na pierwszy rzut oka, on i jego załoga nie byli ze sobą emocjonalnie związani. Ot przypadkowi ludzie, wybrani przez NASA i wyrzuceni w kosmos. Jak się okazało, na pastwę losu. Kiedy Mark został sam na Marsie, oni myśleli, że zginął, że nie żyje. I dla swojego dobra, byli gotowi w to uwierzyć. Być może było im tak łatwiej. Ich postawa zmienia się radykalnie, kiedy wszyscy dogadują się prawdy. Są w drodze do domu, od dawna nie widzieli swoich rodzin, żon, dzieci. Nie spali normalnie, nie oddychali ziemskim powietrzem, ale rezygnują z tego i odwlekają w czasie powrót na Ziemię, by wrócić na Marsa, bo zostawili tam kumpla. Jednego ze swoich.
Samowystarczalność
Niekiedy jest to tylko marnowanie energii
Wedle przysłowia, kto ma wielu przyjaciół, ten nie ma żadnego, ludzie powinni się izolować. Po co się starać, zabiegać o czyjeś względy, utrzymywać kontakty, skoro nasze zamiary i tak nie przyniosą nic dobrego? Prawdopodobnie, niezależnie od tego, co się stanie, w efekcie czeka nas rozczarowanie, złość i kłótnie. Niemniej jednak ludzie rezygnują z własnego dobra i łączą się w pary, trójkąty, grupy. Co nas skłania do wyrzeczenia się prywatnej korzyści w postaci świętego spokoju i szczęśliwej starości na rzecz kilku chwil przy boku innych osobników?
Nikt nie lubi samotności
Ja tylko nie próbuję się z nikim na siłę zaprzyjaźniać
To prowadzi do rozczarowań
Ostatnimi czasy było jakoś tak niespokojnie. Niby nic się nie zmieniło, ale czułam, że stracę punkt oparcia. Grunt umywał się spod nóg. Z każdym krokiem, stąpałam coraz nie pewniej i łapałam się najbardziej absurdalnych rzeczy, żeby tylko nie utopić się w oceanie irracjonalnych myśli. To błędne koło, a ja bałam się, że wkrótce z niego wypadnę.
Krąg mojej przestrzeni ciągle się
pomniejszał. I co z tego, skoro nie potrzebowałam jej aż tyle? Wystarczył skrawek. Wystarczyło,
że mam gdzie spać. Pokój 4 x 4, szare ściany ze zdjęciami, które przypominają
wyblakłe wspomnienia. To już nie to, co dawniej. Dawniej to nie to, co teraz. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają, ale wspomnienia nigdy. Łóżko, w którym marzłam nocami, było najprzytulniejszym miejscem
na świecie. Spędzałabym w nim całe dni, lecz wtedy za dużo czasu poświęcałabym myśleniu. Coś zmuszało mnie jednak do normalnego funkcjonowania. Może nadzieja, ale na co?
Może świadomość, że jak coś ze sobą zrobię, będzie lepiej. Może lęk przed
samotnością. Nocami nie spałam dobrze, nad ranem nie mogłam wstać. Pytali, dlaczego mam podkrążone oczy? Pewnie Dlatego.
W szkole jeszcze jakoś leciało. Zadziwiające jak przy ludziach łatwo
jest się uśmiechać. To wszystko wokół,
te książki, te zapiski, te złote myśli były niczym, kiedy człowiek nie ma się z kim tym podzielić. Tracą sens, tracą na wartości. W takie smutne dni nawet słońce mnie nie cieszyło. Wolałam, kiedy padał deszcz.
Póki co osiągnęłam swoje wszystkie cele. Sama,
bez niczyjej pomocy, ale z ogromnym wsparciem! Wspaniali są ci, którzy wierzyli we mnie do końca. Dzięki temu sama w siebie uwierzyłam. Moja pewność
siebie szybko jednak prysła. Uleciała gdzieś i to tak nagle, jak powietrze z niezawiązanego balonika. Hen daleko.
Nie kilometry dzielą ludzi, lecz obojetność
Czułam, że coś pomału zostaje mi odebrane. Trzymam to mocno, ale brutalność słów, tych niewypowiedzianych także, nie zna granic. Złość zakrywa dobro. Skąd ona się bierze? Skąd tyle nienawiści i negatywnych emocji? Skąd zwątpienie? Dlaczego krzyczę, milcząc? Dlaczego odwracam wzrok?
Bo nie chcę patrzyć, jak odchodzi kawałek mnie.
Zrozumiałam ostatnio. Za bardzo przywykłam. Przyzwyczajenie jest czymś złym. Daje pewną granicę luzu, zaufania, pewności, że ktoś zawsze jest, szczególnie kiedy potrzebujemy go najbardziej. Gorzej, kiedy go nie ma. Co wtedy? Zawód i rozczarowanie? Kim? Sobą?
Nie powinnam się przyzwyczajać, a jednak stało się. I kiedy to się stało, zrozumiałam, że nie powinno się to stać. Moje już nie jest moje. Tak dobrze znane jest mi nieznane. Bliskie jest mi obce. To właśnie tracę. To zostaje mi odebrane, bo obojętność siedziała w mojej głowie. Nie wiedziałam jak się wtedy zachować. Panikowałam, robiłam się niespokojna, podejrzliwa, zazdrosna, płaczliwa, zła.
Już wkrótce stracę, to znowu. Tym razem na dłużej. Prześladowało mnie widmo samotności. Próbowałam żebrać o czas. Niegdyś byłam rozpieszczana. Teraz nie rozumiem, z jakiego powodu zeszłam na dalszy plan. Co mnie tam spycha i dlaczego to coś jest ważniejsze? Ja też chciałam się pożegnać, ale w moim przypadku pożegnanie to proces. Nie potrafię tego załatwić na raz. Było mi przykro, ale chciałam się jeszcze nacieszyć, póki mogę. Tylko że nie mogę. Wiem, że wszystko wróci do normy dopiero za kilka miesięcy. O ile w ogóle. A może tak ma być? Może tak ma wyglądać moje życie? Ciągła niepewność, strach o przyszłość, bezustanne czekanie na swoją kolej?
Ludzie będą Cię ranić, ale nie możesz używać tego jako usprawiedliwienia do robienia im tego samego
Posunęłam się do tego. Nie myślałam, że jestem do tego zdolna, ale stało się. Zdradziłam sama siebie. To była najdłużej nieprzespana noc. od kiedy pamiętam. Szarpały mną sprzeczne emocje, ale wtedy czułam się spokojna. Teraz już się tak nie czuję. Rano dotarło do mnie. co zrobiłam. Od tej pory jest mi siebie żal. Nawet na sobie nie mogę polegać. Oto co robi ze mną samotność. Desperacja? Tęsknota? To nie jest wytłumaczenie. Nie mogę się tym usprawiedliwiać. Trudno. Stało się i jedyne co mogę zrobić, to starać się to sobie wybaczyć, a szkody wynagrodzić światu.
Kiedy spadam w dół, są dwie osoby, które ciągną mnie ku górze. Obydwie są po mojej stronie, ale różni je sposób przywracania mnie do rzeczywistości. Podczas kiedy czuję się jak stara niepotrzebna szmaciana lalka, porzucona gdzieś na strychu, jedna z nich podnosi mnie, otrzepuje z kurzu, przytula i ociera mi łzy. Druga osoba działa całkowicie inaczej. Wylewa mi na głowę kubeł zimnej wody i perfidnie ucieka z ręcznikiem, ażeby mój błąd nie spłynął po mnie. jak po kaczce, bez wyciągnięcia żadnych wniosków. Wiec trzyma mnie za twarz i każe patrzyć na skutki mojej głupoty.
Dobrze, że jesteście
Już się bałam, że do końca życia będę niczyja
Ostatnio będąc z klasą na kręglach, razem z przyjaciółką zwróciłyśmy uwagę na pewien ważny element. Wszyscy byli podzieleni na 4 tory po około 5/6 osób. Niby w mojej klasie nie ma grupek, ale na pierwszy rzut oka widać, kto z kim się lubi mniej, czy bardziej. Dobraliśmy się świadomie, więc przy naszym torze znaleźli się stali kompani. Czy to w szkole, czy po lekcjach. Jakoś tak się utarło, że nasz piątka trzyma się razem. Mimo że jesteśmy, jacy jesteśmy. Zakochańcy stale w siebie wpatrzeni. Chłopcy cyniczni, zbyt pewni siebie i nieumiejący przegrywać + ja, egoistyczna, czepiająca się szczegółów, wszystko wyolbrzymiająca. Każdy z nas jest inny, ale dogadujemy się niezawodnie. Mimo że zakochańcy są nierozłączni, zawsze można z nimi szczerze pogadać. Mimo że Paweł jest szczery aż do bólu, zaszczytem jest usłyszeć od niego, coś pozytywnego na swój temat. No, a Nazar chyba nie potrafi się gniewać. Nie raz i nie dwa nazwałam go kretynem, nabijam się z niego i rzuciłam w niego moją 10- kilogramową torbą, wylewając mu pół kawy. Przynajmniej się nauczył ustępować mi miejsca na ławce.
Na torze obok grali chłopcy. Klasowe vipy jak im się pewnie wydaje. Typowe cwaniaczki. Fajni są i bardzo pozytywni, ale z nimi chyba nie potrafiłabym normalnie pogadać. Zastanawiam się, czy oni potrafią? Tak między sobą, jak dobrzy kumple, na jakich pozują. Ciekawe, czy wychodzą gdzieś po szkole, z wyjątkiem wypadów na piwo? Czy umawiają się w weekendy, nie tylko do klubu? Tak zwani przyjaciele od kieliszka. Zastanawiam się, czy kiedy skończymy szkołę, będą utrzymywać ze sobą kontakt, spotykać się? Czy powiedzą sobie chociaż cześć na ulicy?
- Popatrz na nich. Są tacy sztuczni. Jak jednemu z nich będzie działa się krzywda, reszta nawet nie zwróci na to uwagi. Odwrócą się plecami, bo tak im będzie wygodnie. My to co innego. Gdyby którekolwiek z was miało skoczyć w ogień, trzymałabym was rękami i nogami. Albo skoczyłabym z wami.
Miłość niesie ze sobą wielkie szczęście
O wiele większe od bólu, który niesie tęsknota
Chyba właśnie dlatego ludzie rezygnują z wygodnej samotności. Bo jednak warto mieć świadomość, że jest się dla kogoś ważnym. Warto być z kimś blisko i wiedzieć, że ktoś na Ciebie czeka, martwi się, wspiera Cię całym sercem. Cieszy się z Twoich sukcesów, smuci się, kiedy jesteś smutny. Warto mieć z kim pogadać o pierdołach i rzeczach ważnych. Mieć przy sobie ludzi do tańca i do różańca. Umieć się z nimi bawić, ale i cierpieć. Warto mieć się dla kogo poświęcać. Czekać, tęsknić. Nie móc przestać myśleć, a nawet denerwować się i wkurzać i robić awantury, żeby później móc się przytulić. Warto wywoływać uśmiech na czyjejś twarzy. Kochać. Mieć się do kogo odezwać, pisać, dzwonić, zwierzać się. Wspominać. Mieć się dla kogo poświęcać, komu pomagać, kogo pocieszać. Mieć z kim współpracować i dogadywać się bez słów. Z tym kimś planować i plany realizować. Mieć z kim spędzać wieczory, mieć się komu wypłakać i mieć kogo pocieszać. Mieć z kim marnować czas i ten czas dzielić. Mieć z kim być szczęśliwym.