Cześć i czołem! Witam Was w ostatni weekend moich ferii. Jakie to smutne, że po dwóch tygodniach wolnego Podkarpacie znów będzie zmuszone, do nadstawienia karku nieprzychylnym nauczycielom. Nie! To chyba zły sen...
Tak się pogrążyłam w tym smutku, że przez ostatnie kilka dni, zamiast stawić czoła kupie książek i podręczników, kompletnie oddałam się szponom lenistwa. Miałam przepisać zeszyty i nadrobić zaległości. Nie wyszło. Miałam napisać wypracowanie. Nie wyszło. Miałam uczyć się teorii na prawko i rozwiązywać testy. Nie wyszło, a przynajmniej nie w takim stopniu, jakbym chciała. Tak mi dobrze w tym moim ciepłym i przytulnym gniazdku beztroski i zapomnienia. Całe dnie spędzałabym pod pierzynką z książką i kubeczkiem gorącej herbatki. I tylko słońce czasem zachęcało mnie do zrobienia czegoś jeszcze.
Kto widział Monikę, co się z nią stało? Gdzie się podziała dziewczyna, która zaledwie miesiąc temu nie schodziła z parkietu na studniówce swojego chłopaka? Gdzie moja energia, która wtedy męczyła biedaka i jego nogi, a mnie ciągle zmuszała do podrygiwania w rytm muzyki?
Studniówka. Sto dni do matury. Nie mojej. Jego. Całe szczęście mam jeszcze rok, więc ja się tylko dobrze bawiłam. Pewnie myśleliście, że jestem taką nudziarą i nie chodzę na imprezy. Bo nie chodzę, ale co innego biba w klubie, a uroczysty bal, obwieszczający bliskie zakończenie szkoły, rozpoczęty tradycyjnym Polonezem, którego swoją drogą, zepsułam. Nawet nie żałuję. Naprawdę chciałam dobrze wypaść i jakoś się zaprezentować w tej mojej skromnej sukieńszczyźnie i najniższych z możliwych obcasach, bo w wyższych chodzić nie umiem. Sytuacja jednak mnie nieco przybiła, kiedy kilka minut przed wejściem na parkiet, dowiedziałam się, że układ został perfidnie zmieniony. Co mi pozostało? Przyglądać się innym, robić to, co oni i udawać, że doskonale wiem, jak idą kroki. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Co prawda, szło to jakoś do momentu dziwnych obrotów. Nie ma co udawać. Pogubiłam się trochę. Trochę bardzo, więc na szybkości pomyślałam, że lepiej stanąć w miejscu, niż pokracznie robić niewiadomoco. I stałam sobie. Jak kołek.
Reszta wieczoru, nocy i rana minęła mi niezwykle przyjemnie. Jak można się było spodziewać, towarzystwo było na poziomie i bardzo kulturalne. Kulturalne jedzenie, kulturalne picie, kulturalna zabawa, kulturalna muzyka. Nawet spanie na kanapie i niewinne przepychanki były kulturalne.
Jedzenie. Istny raj dla mego podniebienia! Tak po drugim gorącym daniu, co prawda zaczęłam wymiękać, lecz miejsce na deser w postaci lodów i szarlotki zawsze się znajdzie.
Picie. Kawy, herbaty, soczków, a nawet wody ognistej nie brakowało, chociaż podobno to ostatnie było nielegalne. Hmm, to by wyjaśniało przemycanie jej pod stołem... Ale bądźmy szczerzy, któż nie pije na takich imprezach? Tylko Ci co nie chcą, a że ja odmawiałam sobie przed osiemnastką, teraz nadrabiam braki.
Muzyka. Kapela dawała czadu! I chociaż z początku robili sobie częste przerwy na małe co nieco, około 22, już do samego końca wymiatali. Grali znane i lubiane (przeze mnie) piosenki, przez co z bólem serca schodziłam z parkietu. I jak na półmetku buty nie sprawiały mi problemów, tak na studniówce zrezygnowałam z nich na długo przed północą. Do tej pory nie mogę domyć stóp.
Żyjąc na tym świecie zaledwie 18 lat, zdążyłam wyrobić sobie w sobie pewne ideały. Egzystując z dnia na dzień w otoczeniu pełnym dobra i zła, piękna i brzydoty, szczerości i zakłamania pojęłam, że aby żyć dobrze, nie można trzymać się sztywno ustalonych zasad. Nie mówię tu o normach moralnych, lecz o przyjętych przez nas nawykach lub odpychających stereotypach. Życie polega na elastyczności poglądów i niestatyczności chwili. Zależnie od tego, gdzie mieszkamy, kim i czym się otaczamy, kształtuje się nasze zdanie na pewne tematy. Wchodzimy w strefę osobistego komfortu i przyzwyczajenia, z której niezmiernie ciężko nam wyjść, a jeżeli już zostaniemy wykopani z niej siłą, czujemy się niepewnie, tracimy równowagę i kontrolę nad sobą, swoimi wyćwiczonymi odruchami i zamaskowaną mimiką. Tak naprawdę dopiero wtedy wychodzi na jaw nasza prawdziwa twarz. Nie oznacza to jednak, że przyzwyczajając się do rutyny, stajemy się fałszywi. Broń Boże! Nawyk codzienności wyrabia w nas właśnie te życiowe zasady, których moim zdaniem nie powinniśmy się trzymać. Dlaczego? Bo najpiękniejsza w człowieku jest naturalność i szczerość zamiarów, a nie jego wyćwiczone techniki obycia w danym towarzystwie. Prosty przykład, zastanówcie się przez chwilę, z kim wolelibyście prowadzić rozmowę. Ze sztywnym i niewzruszonym typem, który traktuje Cię zbyt oficjalnie i urzędowo oraz mówi to, co sobie wcześniej zaplanował, czy może z sympatyczną i uśmiechniętą personą, mniej przewidywalną, a bardziej spontaniczną?
Tej spontaniczności mi w życiu brakuje. Przyłapuję siebie na tym, że chcę być rozumiana i odczytywana, jak otwarta księga, więc żeby było łatwiej, ustalam sobie gdzieś w głowie 'moje własne 10 przykazań', według których toczy się moja codzienność. I tu nie chodzi o to, że wstaję rano, ubieram się, jem obfite śniadanie, myję ząbki i biegnę na autobus zapinając płaszcz. Nie. Gdzieś w podświadomości mam zakodowane "uśmiechaj się do ludzi", "bądź miła" i - o zgrozo - robię to nawet kiedy nie chcę!
Nie nazwałabym siebie pozerem. Nie zależy mi na opinii ludzi, a tym bardziej nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem, by wywrzeć na kimś wrażenie. Ubzdurałam sobie owe reguły tylko i wyłącznie dla siebie i zapewne trzymam się ich, bo mi tak dobrze. Jest jednak kilka rzeczy, które notorycznie powtarzam, Kilka myśli, które często przebiegają mi po głowie, a zarazem odbiegają od norm, nie zaliczają się do mojej strefy komfortu. Czasem sama siebie za nie karcę, ale one są i ukazują tą gorszą, ale jakże prawdziwą stronę mnie.
Nie lubię się myć
Przyznam się otwarcie i bez bicia, że kiedy przychodzi wieczór i pora spłukać z siebie resztki dnia, kąpiel jest ostatnią czynnością, na jaką mam ochotę. Zwykły prysznic zajmuje mi około 20 minut. 20 minut, które mogłabym spędzić inaczej, jakoś kreatywnie wykorzystać. 20 minut wyjęte z życia.
Wchodzę na pasy w najmniej odpowiednim momencie
I chociaż szanuję zasady i przepisy drogowe, to często gęsto nogi same rwą się na przejście dla pieszych, gdy nad głową świeci mi czerwona lampka. Kilka razy mogłam zginąć, kilka razy zostałam wytrąbiona, a zazwyczaj przed wtargnięciem na jezdnię, silnym pociągnięciem, powstrzymują mnie towarzysze podróży. Staram się. Naprawdę się staram nie zagrażać swojemu zdrowiu i życiu, ale zazwyczaj krawędź chodnika jest dla mnie zbyt cienką granicą.
Nie słucham, co do mnie mówią
Nie tylko na lekcji zdarza mi się wyłączać swój umysł lub przerzucać się na inny kanał. Jeśli rozmowa z kimś zwyczajnie mnie nudzi, nie potrafię tego ukryć i zwyczajnie odbiegam myślami w przeciwnym kierunku. Zdarza mi się nie słuchać i nie zawsze jest to wynikiem nudy. Żyję we własnym świecie i niezmiernie łatwo mnie rozproszyć. Potrafię zawzięcie opowiadać historię i przerwać ją, przypominając sobie, że nie kupiłam mleka - na przykład - po czym, po tej drobnej wzmiance, nie pamiętam już o czym mówiłam i temat zawisa w powietrzu.
Piszę smsy w towarzystwie
Wiem, że to niekulturalnie, że nie powinnam. Tym bardziej, że używanie telefonu ściśle łączy się z punktem powyżej. Pisanie smsów i prowadzenie rozmowy na żywo nijak mi nie idzie. Próbowałam i
a) albo byłam zbyt pochłonięta klikaniem w telefon, przez co z mojej strony zapadała cisza
b) odpowiadałam komuś półgębkiem
c) zanim odpisałam, czytałam jedną wiadomość setki razy
Wszystko przeżywam dwa razy
Analizuję, myślę, dopatruję się sprzeczności, podtekstów, rzeczy nieistniejących - przypadłość każdej kobiety, przez którą ubolewam, przez którą wiele tracę, ale z którą walczę! Stabilność mnie nudzi. Moja psychika woli gmerać i czytać między wierszami, by dokopać się do niedomówień. Właśnie to jest powodem wielu bezsensownych kłótni. Często powracam myślami do zdarzeń przykrych lub ekscytujących. Nie zapominam towarzyszących mi wtedy uczuć i emocji. Tak, jestem pamiętliwa. Krzywdzę przez to sama siebie, ale dzięki temu, mam też wiele pięknych, żywych wspomnień.
Łapię za słówka
Uwielbiam to! Nie jest łatwo ze mną rozmawiać, kiedy mam zbyt dobry humor. Nabijam się z rozmówcy i ciągle wywlekam na światło dzienne nieistniejące fakty, co pewnie niezmiernie irytuje.
Zdrapuję lakier z paznokci
Nie przejdę obojętnie obok czegoś, co odstaje i odpryskuje. Lubię mieć pomalowane paznokcie, ale chwila kiedy lakier zacznie odłazić, jest nieunikniona. Zazwyczaj nie mam przy sobie zmywacza do paznokci, a nawet kiedy mam, to nie mogę się powstrzymać, by nie skrobać paznokcia paznokciem. W skrajnych wypadkach, niehigienicznie pomagam sobie zębami. Efekt jest obrzydliwy.